Noclegi W Augustowie I Okulista

Noclegi W Augustowie I Okulista

Się jednak sprawić tak doskonały konwencję to demi moore nie pięćset metrów. Są kibice, jest doping. Dociskam jeszcze bardziej, oglądam się za siebie. Pusto. Już wiem, że jest zajebiście! Tętno znów ponad 180nie nogioping niosą. Zza zakrętu wyłania się Wpadamełnym pędzie krzykiem zwycięstwa ustach. dla mnie to dzień zwycięstwa! To był mój wyścig życia, życiowa formaoga. Super jazda, odpowiednia taktyka, brak kryzysów. Równa, mocna jazda. Wykres tętna jak mnie niesamowity. Szkoda, że Garmin nie rejestrował tych pięcio kilometrowych odcinków. Założę się, że średnie tętnaałego maratonu byłyby podobne. Żadnego dryfu tętna, żadnego wyraźnego spadkuół. Tylko normalne wahaniaały czas piki do ponad 180. Wow, jaki wyścig! mecie ledwo łapię powietrze, ale podbiegają do mnie ludzie, koledzy, jest też Ala, wszyscy gratulują. Jestem cztery minuty po czołówce. Całkowite zaskoczenie! Dla mnie też! Mocno podbijam swój życiowy wynikarewki. Jestem 11 Open Elita Plusż 968 punktów! Objechałem naprawdę wielkie nazwiskaaszym peletonie. Saszę po raz trzecizęduego dnia nie miał najgorszego. Tomkaawłaambetu chyba po raz pierwszyyciu. Za mną też bezpośredni rywaleeneralce: Przemoistralarzemekabmetu Co za wyścig, co za zawody Do teraz to we mnie siedziię tym jaram Dlatego relacja taka emocjonalna, ale nie mogę się jeszcze opanowaća adrenalina jakieś długie działanie Efekt tego jest taki, że zaczynam coś rozumieć. Zaczynam układać sobiełowie „taktykę zwycięstwa Wiem, ze dobrze taktycznie pojechałem, że byłem gdzie powinienem być, mimo że głowa mówiła, że jestem za wysoko, że za mocno jadę, że powinienem byćyłuie, trzeba byćrzodu, żeby kontrolować sytuacjęeagować zmiany. gdybym był dwie pozycjęyłu, za Saszą gdzie moje miejsce, to nigdy bym nie zespawał nim nie uciekłalczyłbym najprawdopodobniej finiszuiejsca 13. identycznej zasadzie popełniłem błąd końcu wyścigu, ustawiłem się gdzie niby powinienem: czyli jako najsłabszy końcuzy byłem najsłabszy? Czy bym powalczyłiejscaie dowiem się… do następnej okazjiiedzielarześnia 2013 Komentarzeyło ciężko, powiedziałbym bardzo ciężko. Od razu wpadłemaki dół, wielki lej po wielkiej bombie, że rzadko się zdarzaie wiemo się stało coym wszystkim chodzi Zaczynając od początku/od rana/ od literyzy jak to inaczej zwać… Po drodze byłem pełen obaw, co do pogody. Lało za Białymstokiem po trasie niesamowicie. Rzęsiścieługo. Ale uzbrojonyiaręykresy ICM miałem nadzieję, że to przejściowea szczęście wiara nie okazała się wcale złudna, za Augustowem zaczęło się przecieraćuwałki przywitały nas słońcemzybko pędzącymiiatrem chmurami. To właśnie wiatrie deszcz, miał być bohaterem pogodowym tego dnia. Startym rokuym samym miejscu co to znaczy prawie, kilkadziesiąt metrów niżej, pod Górą Jesionową. Po krótkiej rozgrzewce, rozpoznaniu pierwszego podjazdu pod Górę, przejechaniu dwóch pierwszych kilometrówednocześnie dwóch ostatnich przed finałowym podjazdem, ustawiam się starcie. Sektor pierwszy oczywiście. Wszystko sprawnie. Słońce świeci, wiatr wiejeokazuje, co potrafi. Temperatura nie za wysoka, optymalna tego dnia, 18-stu stopni. Tuż po 11-stej sędzia daje sygnał do startu. Jak to zwyklenie początku jadę ostrożnie, żeby nie popaśćadną aferę, odpuszczam te pierwsze metry. Od razu jest asfaltowy podjazd, zakrętewo. Wchodzęiego gdzieś końcu pierwszego sektora. Dalej asfaltowy podjazd, przede mną Iza sczepia się kierownicaakimś zawodnikiem, musze przyhamowaćch ominąć. Zaraz potem pierwsze zakręty zjazdach, zaczyna się szutr, trzeba ostrożnie, jest ostrorawo. Peleton się rozciąga, oglądam goerspektywie następnego zakrętuewo. Jestem gdzieś około pięćdziesiątki. Trzymam się ogona, ale coś ciężko się jedzie. Nogi nie chcą kręcić, tętno wysokieażdym kilometrem odczucia coraz gorsze. Oglądam się za siebie, jestem ostatniierwszej grupie. Czyli gdzie być powinienem niby, ale ciężko się utrzymać. Odpadam trzy metry, dociskam, spawam, doskakuję zmęczony do koła. Znów odpadam… co jest Nie jestemtanie jechać odpowiednio mocno, odchodzą zawodnicytórymi zwykle jeżdżę. Koło piątego kilometra myślę: to nie jest mój dzień Całą trasę przejeżdżam bez błędu, wypięcia czy upadku, dobrze technicznie. Jadę mocno, coraz lepiej się noga kręci. Długi ten maraton. Garmin pika 60-ty kilometreszcze prawie dycha przed nami. Mniej więcej tutaj widzę następnej górce… Saszę. No tego jeszcze nie graliym sezonie, albo nawet od dwóch. Żebym Saszę dognił, to musi być całkiem dobrze. Ale szybko go dochodzęiem, że coś